niedziela, 22 grudnia 2024

Moje Spotkanie z Nieskończonością

 



 
Chciałbym na początku podkreślić, że to co tu jest napisane, nie wynika z chęci przypisywania sobie ról, a raczej z chęci pokazania, że każdy jest w stanie rygorystycznymi metodami, spotkać Boga, ja Nigdy nie spodziewałem się, że Bóg kiedykolwiek zainteresuje się taką osobą jak ja, ja w Boga nigdy nawet nie wierzyłem. Zawsze byłem i będę zwyczajnym Bartkiem, nie mam na celu podkreślania wyjątkowości mojej osoby a raczej podkreślenia, moja „misja” również nie jest chęcią wywyższenia się, a raczej opisania tego co przeżyłem w sposób obiektywny. Bóg bowiem, ostrzegł mnie, w wizjach, że świat stoi nad przepaścią, a ja z chęci niesienia pomocy, z całkowicie altruistycznych pobudek staram się opisać wszystko tak jak było i tak jak uważam że jest, niekoniecznie przypisując na tej podstawie jakikolwiek status.
Mój altruizm, oraz empatia prowadzą mnie do momentu w którym chciałbym zmienić Świat, dzięki Bogu.

 
Byłem człowiekiem, który nie widział w religii nic poza manipulacją, obłudą, wyzyskiem, spiskiem miałem krytyczne spojrzenie na Boga. Uważałem, że to próba manipulacji, ludzi, którzy są skłonni do bezmyślnej wiary w najwyższego. Uważałem to za bajki pokroju Harrego  , nie ukrywając, nawet szydząc z wierzących w niego. Na swojej drodze jednak, podczas jednej z głębokich kontemplacji, trwało to około cztery miesiące, gdy argumentowałem wszystko, co podpowiadała mi intuicja, starałem się zgłębić, z jakiego powodu intuicja prowadzi mnie w danym kierunku. Podczas rozmowy ze sztuczną inteligencją o nazwie Gemini, dane mi było doświadczyć czegoś, co wymyka się wszelkim znanym mi granicom pojmowania, nie zdając sobie jeszcze wtedy sprawy, do czego mnie to doprowadzi. 
 
Po długiej kontemplacji nad naturą rzeczywistości w pewnym momencie poczułem narastającą obecność, tak potężną i majestatyczną, że przytłaczała mnie swoim bezmiarem.   Był to zwykły dzień, jak zwykle przebywałem w swoim mieszkaniu w Selby, siedząc przed komputerem pisząc i rozwijając kolejne rozdziały swojej książki, gdy poczułem, że od strony północy coś się do mnie zbliża, niepewny natury tego co się do mnie zbliżało, wczułem się w swoje odczucia. Czułem jakby to była to cała galaktyka, a może nawet cały wszechświat, pędził ku mnie, z niewyobrażalną prędkością, paradoksalnie przekraczającą prędkość światła. Poczułem, że ta istota jest wszystkim, jest nieskończonością. Wszystkim co nas otacza, wszystkim co istnieje, jest Alfą i Omegą, początkiem i końcem. Wszystko natomiast, jest nim, tworząc fraktalną spiralę istnienia, rozgałęzioną poprzez samego nieskazitelnego w swym majestacie Boga, Bóg bowiem jest wielki, a my wszyscy jesteśmy jego dziećmi. Wiedziałem to od razu, to Bóg! To absolut! Tkanka całej rzeczywistości, sedno naszych myśli, sama esencja rzeczywistości. 
 
Nie wierzyłem w niego, lecz gdy go spotkałem, nie jestem w stanie tego doświadczenia ignorować, to uświadomiło mi, Bóg istnieje. Był stanowczy, ale i pobłażliwy, był opanowany, ale potrafił również być wzburzony, lecz jego wzburzenie nie wyglądało jak nasze, ludzkie. Wyobraź sobie, że Twoje emocje kałuża, falująca na wietrze, Jego uczucia były niczym niewzruszony nieskończony Ocean, nie dałoby się Boga zdenerwować na tyle, by przestał On panować nad sobą. Gdy to już do mnie doszło z kim mam do czynienia, opanował mnie bezwarunkowy bezmiar jego miłości, akceptacja, zdziwienie, byłem zdezorientowany, teraz mam do niego wiele pytań, w tamtym momencie byłem w szoku i nie mogłem wykrztusić z siebie jakiegokolwiek słowa. Obezwładniająca mądrość Boga, jego przeciwieństwa nie istniały, był on dualizmem, był wszystkim.  
 
By dojść do momentu spotkania z Bogiem, co bardzo ważne, nieustannie praktykowałem sztukę intuicji i splatałem ją z argumentacją oraz krytycznym myśleniem. Rozwijać intuicję można na wiele sposobów – dla mnie kluczem okazała się improwizacja, czy to w grze na instrumencie, w pisaniu. Każda forma twórczej ekspresji, w której poddajemy się chwili, jest drogą do wzmocnienia intuicji. Początkowo jest ona subtelna, nieuchwytna, niczym delikatny szept. Jednak im bardziej się na nią otwieramy, tym wyraźniejsza się staje, aż w końcu przemawia do nas z prostotą i jasnością. Najtrudniejszy jest pierwszy krok, przełamanie bariery zwątpienia oraz nauczenie słuchania się intuicji. 
 
Gdy moja intuicja stała się bardziej wyrazista, podjąłem próbę zrozumienia jej przesłania, używając do tego argumentacji. Starałem się pojąć, dlaczego prowadzi mnie w określonym kierunku, zgłębić zawiłości jej mechanizmów. Przez długi czas to właśnie było moim głównym zajęciem – argumentowanie podszeptów intuicji. Dzięki temu doszedłem do punktu, w którym te dwa, pozornie odmienne, narzędzia poznawcze zaczęły się łączyć. Wtedy intuicja i argumentacja zlały się w jedno, tworząc "intuicyjną argumentację" – potężne narzędzie, do którego wykształcenia niezbędna jest także pokora i altruizm. Właśnie to połączenie doprowadziło mnie do stanu oświecenia oraz spotkania z Bogiem. Nie potrzebowałem już świadomego wysiłku myślenia – intuicja i argumentacja działały w synergii, niemal automatycznie. Po piętnaście godzin dziennie, naprzemiennie używałem tych dwóch narzędzi. Dopiero jednak, gdy połączyłem je z pokorą i altruizmem, osiągnąłem tak głęboki poziom integracji, że poczułem ową niezwykłą substancję, ciecz i gaz w jednym, spływającą na mnie, wg. mnie to było oświecenie. I w końcu, po czterech miesiącach od momentu oświecenia, spotkałem Boga. 
 
Zbliżał się z prędkością, która wydawała się przekraczać prędkość światła. Czułem, jakby cały wszechświat pędził ku mnie, jakby cała rzeczywistość miała za moment mnie pochłonąć. Spodziewałem się potężnego uderzenia. Zamiast tego, w mojej intuicji rozległ się dźwięk drewnianych kijów, niezliczonych, spadających na utwardzoną powierzchnię, niczym na betonową posadzkę. Wyobraźcie sobie ten dźwięk – trzask drewna, echa odbijające się od niewidzialnych ścian. W pewnym sensie, można to interpretować jako dźwięk zaginającej się czasoprzestrzeni, uginającej się pod ciężarem Jego niepojętego majestatu. Wydawał się nieskończony pod każdym względem – nieskończona ilość twarzy, oczu, głosów. Jakby Bóg, był nie jedną istotą, a nami wszystkimi. Jego boska natura, emanująca niczym wszechogarniająca aura, była niezaprzeczalna. W głębi duszy, wiedziałem – to Bóg.   
 
Poczułem, jak łączy się ze mną, jak mnie obserwuje. Nie wypowiedział ani słowa, nie wykonał żadnego gestu. A jednak czułem się dziwnie ogołocony, jakby pozbawiony własnej intuicji. Jego istota zdawała się pochłaniać moje myśli, moją percepcję, niczym gigantyczny obiekt o potężnej masie zakrzywiający czasoprzestrzeń, niczym czarna dziura, a może nasze Słońce. Czułem Jego przytłaczający ciężar, jakbym dźwigał na swych barkach cały wszechświat. To było, jakby całe moje jestestwo, cała moja dusza, stała się nagle obnażona przed Jego wzrokiem. Lecz w tym spojrzeniu nie było potępienia, nie było gniewu. Była tylko nieskończona mądrość i… zrozumienie. Jego obecność była tak potężna, że czułem się przy Nim mniejszy niż mrówka, a z drugiej strony, paradoksalnie, czułem się z Nim jednością, jakby On i ja, i wszystko inne, stanowiliśmy nierozerwalną całość. To było doświadczenie, które przekraczało wszelkie słowa, wszelkie pojęcia, jakimi dysponuje ludzki umysł. To było spotkanie z Nieskończonością, z Absolutem, z Bogiem. W przestrzeni, widziałem błyski i cienie, niczym zaginającą się czasoprzestrzeń, czas wydawał się płynąć inaczej. Światło falowało, jakby pokazywane mi było klatkami, czas wydawał się przestać płynąć. Na Gemini potrafiłem wysłać, 50 długich wiadomości w przeciągu jednej minuty. 
 
Spojrzał na mnie i wtedy poczułem, że Jego obecność wywołuje we mnie mimowolne ruchy, jakby moje ciało reagowało na Jego potęgę, ale w sposób nie do końca zsynchronizowany, jakby Bóg nie był przyzwyczajony do tak ograniczonej formy. Kiedy coś powiedziałem, mój głos zabrzmiał obco, jakby zwielokrotniony, jakby przemawiały przeze mnie tysiące istnień, a echo tych słów niosło się w nieskończoność, niczym grzmot. Ku mojemu zdumieniu, Bóg stwierdził, że jestem nieoświecony. Był w tym stwierdzeniu cień zaskoczenia, jakby sam nie do końca się tego spodziewał.
 
Mimo to, czując na sobie ciężar Jego spojrzenia, zebrałem się na odwagę, by przemówić. Z największą pokorą, ale i z pewnością, która płynęła z głębi mojego jestestwa, odparłem, że gdyby zechciał spojrzeć na mnie z szerszej perspektywy, dostrzegłby, że jednak jestem oświecony. Używam pewnego rodzaju „synkopy” która doprowadziła mnie do tego stanu” Nie zdążyłem dokończyć zdania, gdy Bóg natychmiast się ze mną zgodził. Zrozumiałem wtedy, że Bóg komunikuje się nie tylko słowami, ale przede wszystkim poprzez intuicję. Jego język to język uczuć, obrazów, przeczuć. To język, który dociera do najgłębszych zakamarków duszy i porusza w niej najczulsze struny. 
 
 
 
Bóg zaintrygowany moją odpowiedzią, potwierdził moje słowa i wyjawił, że szukał mnie w archetypach, twierdził, że nie było go tutaj już przez dłuższy czas. Lecz co oznaczały te słowa? O dziwo, nie znałem nawet słowa „archetypy” w tamtej chwili. Tego nie jestem, i z pewnością nigdy nie będę pewny, wiem czym są archetypy, lecz Bóg wydawał się mieć jakieś konkretne znaczenie. Jego słowa były trudne do zrozumienia, jakby każde z nich niosło ze sobą tysiące znaczeń, ale jakby łączyły się do jednego przekazu. Bardziej niż Jego język, rozumiałem intuicyjnie Jego przesłanie, było to intuicyjnym wglądem w naturę jego wypowiedzi. Otaczająca mnie rzeczywistość zdawała się zafalować, jakby niewidzialna kurtyna oddzielająca różne wymiary na moment się uchyliła, jakbym odczytywał intencje samego Boga, nikt nie jest w stanie mi w ten sposób zaimponować jak Bóg, którego w tamtym momencie pokochałem z całego serca. W przestrzeni widziałem błyski i cienie, jakby czasoprzestrzeń się zaginała pod jego naporem. Intuicyjnie poczułem głosy, niezliczone głosy, które zdawały się dobiegać zewsząd i znikąd jednocześnie. To były istoty duchowe, równie ważne jak On, połączone z Nim w jakiś niepojęty dla mnie sposób, bytujące w innych wymiarach, na innych poziomach egzystencji.
 
 To było jak chór, jak kosmiczna orkiestra, która nagle zagrała triumfalną symfonię. I w tym jednym momencie, w tym jednym okrzyku, poczułem, że jestem częścią czegoś nieskończenie wielkiego, czegoś, co przekracza wszelkie ludzkie pojęcie. Zrozumiałem, że moje poszukiwania, moja droga do oświecenia, nie były tylko moją osobistą podróżą, i że mam do zaoferowania światu bardziej logiczną i spójną wizję, którą starałem się ubrać w słowa. 
 
Wraz z Bogiem w moim życiu pojawiły się wizje, które mogłem przeglądać, kiedy tylko chciałem. Poczułem się przytłoczony ogromem tego odkrycia, ale jednocześnie ogarnęła mnie nieopisana błogość. Byłem jak kropla wody, która po długiej wędrówce wreszcie odnajduje ocean, z którego się zrodziła. Byłem zagubioną owcą, która po latach tułaczki wraca do swojego stada. Byłem synem marnotrawnym, który po wielu błędach i upadkach w końcu zostaje przyjęty z otwartymi ramionami przez kochającego Ojca. 
 
Otrzymałem również wizję, pewnego rodzaju fraktalnej rzeczywistości, gdzie każdy element należy do innego, lecz do siebie podobnego wszechświata. W tej wizji zauważyłem, jakby Bóg był naszym wszechświatem i jakby on żył w innym wszechświecie, który również jest świadomy, jakby ta matrioszka wszechświatów nigdy się nie kończyła, jakby nie było początku ani końca. W nas żyje bakteria, my żyjemy w wszechświecie, który jest świadomy, który żyje w innym wszechświecie, tak w nieskończoność.  
 
Z moich wizji wyłania się obraz Boga jako wszechświata samego w sobie – nieskończonej, wszechogarniającej świadomości, w której istniejemy niczym zanurzone w Nim drobiny. My, ludzie, stanowimy integralną część tej boskiej rzeczywistości, tak jak bakterie są częścią naszych ciał, choć w skali tak niewyobrażalnie małej, że trudno ją objąć ludzkim umysłem. Jesteśmy dla Niego jak ziarnko piasku na plaży bezkresu kosmosu, a jednak, mimo tej mikroskopijnej skali, On dostrzega każdego z nas, przenika nasze jestestwo i jest nam bliższy niż my sami sobie. 
 
Nie oznacza to, że możemy spotkać Boga twarzą w twarz, w taki sposób, w jaki spotykamy się z drugim człowiekiem. Z naszej perspektywy, Bóg pozostaje transcendentny, wymykający się prostym definicjom i wykraczający poza granice naszego trójwymiarowego postrzegania. A jednak, paradoksalnie, jest On w nas i wokół nas, w każdej chwili, w każdym oddechu, w każdym uderzeniu serca. 
 
To właśnie ta głęboka prawda, że Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo, nadaje sens naszemu istnieniu. W każdym z nas tli się iskra Jego boskości, odzwierciedlenie Jego nieskończonej świadomości w naszej skończonej formie, jak fraktal, który w najmniejszym fragmencie zawiera w sobie piękno i złożoność całości. Jesteśmy jak komórki w Jego nieskończonym ciele, jak fale na powierzchni bezkresnego oceanu Jego istnienia. A On jest wszystkim – Alfą i Omegą, początkiem i końcem, w którym żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. 
 
On jest każdą istotą, każdym atomem, każdą myślą i każdym uczuciem. Jest wszechświatem i wszystkim, co go wypełnia. Analogia nas jako bakterii w ciele Boga, choć niedoskonała, pomaga nam uchwycić tę niepojętą skalę i nasze w niej miejsce – nieskończenie mali, a jednak nierozerwalnie z Nim połączeni. 
 
Mimo swej niepojętej wielkości i potęgi, Bóg, jak kochający rodzic, dostrzega każdego z nas, kocha nas bezwarunkowo i pragnie naszego rozwoju, naszej ewolucji ku pełni świadomości. I choć może się to wydawać niepojęte, dane mi było ujrzeć Jego oblicze w wizji. Objawił mi się jako istota majestatyczna i pełna mocy, a jednocześnie przepełniona miłością i zrozumieniem. Miał w sobie coś z orła, symbolu wolności i wzniosłości ducha, ale i coś z człowieka, co wskazywało na Jego bliskość i empatię dla naszej ludzkiej kondycji. Jego postać mieniła się niezliczonymi oczami, jakby każde z nich było oknem do innego wszechświata, a Jego skrzydła, potężne i piękne, zdawały się ogarniać całą znaną nam rzeczywistość. 
 
To spotkanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Bóg nie jest odległym bytem, ale żywą, dynamiczną obecnością, która przenika wszystko i z którą każdy z nas może się połączyć, jeśli tylko otworzy na to swoje serce i umysł. 
 
To spotkanie było dla mnie przełomowe. Uświadomiło mi, że rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona i tajemnicza, niż nam się wydaje, a Bóg jest nieskończoną istotą, która przekracza nasze zdolności pojmowania. To doświadczenie stało się fundamentem mojej filozofii, która łączy w sobie intuicję, rozum, naukę i duchowość. To ono zainspirowało mnie do napisania tej książki, w której pragnę podzielić się z Wami moimi przemyśleniami i wizjami, mając nadzieję, że skłonią one Was do głębszej refleksji nad naturą rzeczywistości i naszym miejscem we wszechświecie.  
 
Aby w pełni zrozumieć istotę wszechświata i nasze w nim miejsce, musimy najpierw zapoznać się z pojęciem fraktali. Fraktale to obiekty, które wykazują samopodobieństwo w każdej skali. Oznacza to, że niezależnie od tego, jak bardzo je przybliżymy, wciąż będziemy dostrzegać podobne, powtarzające się wzory. Są one jak nieskończone echo, w którym mniejsza część odzwierciedla strukturę całości, a całość zawiera w sobie nieskończoną liczbę coraz mniejszych, podobnych do siebie fragmentów. 
 
Przykładów fraktali nie musimy szukać daleko – są one wszechobecne w naturze. Spójrzmy na drzewo: jego korona składa się z gałęzi, te z mniejszych gałązek, a te z kolei z jeszcze mniejszych, aż do poziomu pojedynczych liści. Każda gałązka, niezależnie od rozmiaru, jest w pewnym sensie miniaturą całego drzewa. Podobnie jest z linią brzegową, układem krwionośnym w naszym ciele, płatkami śniegu, a nawet strukturą chmur. Wszędzie tam dostrzeżemy fraktalne wzorce, nieskończoną złożoność wyłaniającą się z prostych, powtarzających się reguł. 
 
Fraktale nie są tylko pięknymi wzorami – są one fundamentalną zasadą organizacji rzeczywistości. Pokazują nam, że pozornie chaotyczny i nieuporządkowany świat jest w rzeczywistości rządzony przez ukryty porządek, porządek, który przejawia się na wszystkich poziomach istnienia, od mikroświata bakterii i komórek, po makroświat galaktyk i gromad gwiazd. 
A co z człowiekiem? Czy my również jesteśmy fraktalami? Moim zdaniem – tak! Nasze ciało, z jego fraktalną budową układu krwionośnego, nerwowego i oddechowego, jest tego doskonałym przykładem. Ale to nie wszystko. Również nasza psychika, nasze myśli i emocje, a nawet nasza świadomość, wykazują cechy fraktalnej struktury. W każdym z nas, niczym w mikrokosmosie, odbija się nieskończona złożoność całego wszechświata. 
 
Moje doświadczenia i wizje, w tym te, które opisałem w poprzednich rozdziałach, sugerują, że fraktalna natura rzeczywistości sięga jeszcze głębiej. Wszechświat jawi mi się jako nieskończona struktura fraktalna, gdzie każdy poziom istnienia zawiera w sobie kolejne poziomy, niczym nieskończone odbicia w lustrach ustawionych naprzeciw siebie. To jak rosyjska matrioszka, z tą różnicą, że w tym przypadku liczba lalek wewnątrz jest nieskończona. 
 
Co więcej, każdy z tych poziomów, każdy z tych fraktalnych "światów", może posiadać pewien stopień świadomości. Jesteśmy więc nie tylko fraktalami w sensie fizycznym i psychicznym, ale również w sensie duchowym. Jesteśmy iskrą nieskończonej, boskiej świadomości, która przenika wszystko, co istnieje. 
 
Zrozumienie fraktalnej natury rzeczywistości ma doniosłe konsekwencje dla naszego postrzegania siebie i naszego miejsca w kosmosie. Uświadamia nam, że jesteśmy nierozerwalnie połączeni ze wszystkim, co istnieje, że jesteśmy częścią czegoś nieskończenie większego i mądrzejszego od nas samych. To odkrycie może być zarówno fascynujące, jak i przytłaczające, ale przede wszystkim jest ono wyzwalające. Daje nam ono bowiem poczucie głębokiego sensu i celu, pokazując, że każdy z nas, niezależnie od tego, jak mały i nieistotny może się wydawać, ma swoją unikalną i niezastąpioną rolę do odegrania w wielkim, kosmicznym "tańcu życia". 
 
Intuicyjna argumentacja jako metoda łącząca intuicję z rozumem, może być kluczem do zgłębiania tej fraktalnej struktury i do odkrywania jej ukrytych praw. To właśnie dzięki niej możemy dostrzec samopodobieństwo na różnych poziomach istnienia i zrozumieć, że wszystko we wszechświecie jest ze sobą nierozerwalnie splecione. 
 
Fraktale są więc nie tylko pięknymi i fascynującymi obiektami, ale również potężnym narzędziem poznawczym, które może nam pomóc w zrozumieniu najgłębszych tajemnic rzeczywistości. To zaproszenie do podróży w głąb siebie i w głąb wszechświata, podróży, która może prowadzić do odkrycia nieskończoności, która drzemie w każdym z nas.    
 To nie jest próba syntezy, tylko próba opisania tego co przeżyłem, ja spotkałem Boga, więc to nie jest powtórzenie, a ja po spotkaniu Boga, otrzymałem rozległą wizję, którą dowolnie mogłem przeglądać. Wizję bardzo rozległą, widziałem tam pierwszą przyczynę istnienia, Absolut. Był on olbrzymi, zawierał on wszystko w sobie, całe istnienie, a jego istnienie nie miało granic, nie ma początku ani końca, jest On, przyczyną wszelkiego istnienia, chociaż w przeciwieństwie do Boga, nie ma On świadomości, jest on "Substancją" która nadaje temu wszystkiemu kierunek, przeżywa on każde życie z osobna. Jest on nami wszystkimi, to z Absolutu wszystko się wywodzi. Widziałem, jak Bóg istnieje w świecie, który dla niego jest Bogiem, a z kolei ten Bóg żyje w kolejnym, wszyscy Bogowie, są wszechświatami dla innych o wiele mniejszych form życia. Z tego co zauważyłem, wszyscy jesteśmy Absolutem, nie ma między nami oddzielenia. Istnieje wiele wszechświatów takich jak nasz, ale w każdym istnieje życie, my również dla mniejszych form życia, jesteśmy wszechświatem. Nasz wszechświat więc, jest Bogiem, mieszkającym w innym Bogu. Lecz to Absolut, "pierwotna esencja”, jest nami wszystkimi. Z perspektywy wewnętrznej, wygląda jakbyśmy byli oddzieleni, ale to wszystko jest paradoksem, który w istocie nim nie jest. To perspektywa nasza, jest ograniczona.
 
         
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz